środa, 2 marca 2016

W pogoni za ideałem...


No cześć. No i kolejny post z serii, jak ja to próbuję się pozbierać. Nieudolnie. A nawet bardzo nieudolnie. Pogubiłam się, straciłam motywację, nie widzę sensu i towarzyszy mi to okropne uczucie, że po prostu nie mogę, nie umiem, nie potrafię. Że to za dużo, że sobie nie poradzę. A ja tylko chcę zrzucić parę kilo. A nie wspiąć się na szczyt Mount Everest. Przecież to nie może być aż tak trudne. No właśnie. A jest. Dla mnie jest... To znaczy było. Bo stawiam kolejny krok i idę dalej :)

Ostatni miesiąc był w tym względzie pasmem porażek. Był to bardzo frustrujący miesiąc. I ani odrobinę nie wyglądał tak, jak wyglądać miał. Nawaliłam. I to na własne życzenie. Były takie plany, takie ambicje, tyle miałam zrobić, miało być tak fajnie... No i wyszło jak zawsze.

Ale uparcie nie poddaję się. Uparcie wracam do gry. I jeszcze zejdę do tych równo 50 kg. Fanaberia? Być może. Było już tak blisko. Tak blisko... I tak daleko. A teraz jest jeszcze dalej. No odrobinę, bo odrobinę, ale jednak. 

Po dłuższych przemyśleniach doszłam do wniosku, że problem jest jednak bardziej złożony i leży on we mnie. A polega na braku wiary. Tu: wiary w siebie - o czym już wspominałam. Źle się czuję sama ze sobą, mam problem z akceptacją. I zdaję sobie z tego sprawę. I chcę to rozwiązać. Chcę być jak najlepszą wersją siebie. Chociażby dla samej siebie. Nikt nie spędza ze mną tyle czasu, ile spędzam ja sama. Ileż można być w towarzystwie kogoś, kogo się nie lubi? No właśnie. No więc najwyższy czas na zmiany, na generalne porządki, na plan naprawczy. Koniec z użalaniem się. Nikt niczego za mnie nie zrobi. Jeśli ja siebie nie polubię, to i inni mnie lubić nie będą. A i M. w końcu może stracić cierpliwość. A tego bym bardzo nie chciała. Dlatego postanawiam, zaczynam - tym razem już ostatecznie, faktycznie i naprawdę - pracę nad sobą.

Nie będzie łatwo, to wiem już teraz. Słomiany zapał, zniechęcenie, lenistwo... Te rzeczy przerabia chyba każdy, od czasu do czasu, w większym bądź mniejszym stopniu. Nie poddam się. Jeszcze będę sama z siebie zadowolona. Jeszcze będę sama z siebie dumna. 

Tak łatwo usprawiedliwić nicnierobienie i użalanie się. Tak łatwo znaleźć wymówki i jakieś "ale" czy inne "no bo". A złe nawyki przecież się zmienia, silną wolę się ćwiczy. I nie ma wymówek. Trzeba zacisnąć zęby i robić swoje. Nie ulegać zachciankom, które dają tylko chwilową radość i o wiele, wiele dłuższą frustrację. 

Znajdę czas dla siebie, znajdę czas na rozwój, znajdę czas na naukę sensownych rzeczy. Zacznę robić coś dla siebie, przestanę się bać. Wyjdę ze swojej strefy komfortu, wyzwę nieśmiałość na pojedynek, zaakceptuję siebie.

Let's play a game..

1 komentarz:

  1. Też bym chciała zrzucić parę kilo, a nawet więcej i wiem jak trudno jest zrealizować ten cel. Sama ćwiczyłam, nie jadlam słodyczy, no ale nie wytrwalam. Mam nadzieję, że Tobie się uda. Pozdrawiam i zaparaszam do mnie na post o motywacji http://poplataneblogowanie.blogspot.com/2016/03/o-motywacji-sow-kilka.html?m=0#comment-form

    OdpowiedzUsuń

Cześć! Bardzo mi miło, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie tego, co miałam do powiedzenia. Chętnie odwdzięczę się i przeczytam, co do powiedzenia masz Ty :) Skoro i tak już tu jesteś, to zostaw po sobie tych kilka słów, dzięki czemu i ja będę mogła trafić do Ciebie. Do następnego czytania, pozdrawiam i życzę miłego dnia! ;)