środa, 13 kwietnia 2016

Za miłość. Za honor. Za ludzkość.


Kalendarz świąt niestandardowych podpowiada, że wczoraj obchodzony był Międzynarodowy Dzień Lotnictwa i Kosmonautyki, a także Międzynarodowy Dzień Załogowych Lotów Kosmicznych. Z tego też względu pomyślałam, że może warto wspomnieć o jednym z moich ulubionych filmów. Mówiłam już, że niesamowicie kręci mnie kosmos? Że chciałabym pracować dla NASA? Że uwielbiam filmy katastroficzne? A ten zajmuje miejsce na samym szczycie mojego malutkiego, prywatnego zestawienia. Armageddon!

Armageddon widziałam już hm... jakiś milion razy. I zapewne raz tyle jeszcze go obejrzę. Nic nie poradzę, że uwielbiam ten film. I kolejny raz chyba sprawdzi się stwierdzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie każdy w tym samym filmie zobaczy to samo. Niemniej jednak, film ten jest swego rodzaju klasyką i jak tak robię sobie w myślach przegląd znajomych, no to wniosek mam jeden - nie znam osoby, która nie widziałaby omawianego filmu. Więc chyba ta produkcja ma w sobie to "coś". Chyba warto poświęcić chwilę (2,5 h, ładną mi chwilę! o_0) na obejrzenie. 


Tytuł: Armageddon
Gatunek: film katastroficzny
Czas trwania: 150 minut
Rok produkcji: 1998
Reżyseria: Michael Bay


Jest sens wspominania o czym film ten jest? Zakładam, że większość społeczeństwa go zna. Ale być może się mylę - no może to po prostu ja jestem jakaś wybrakowana, ograniczona i patrzę jedynie przez pryzmat mojego społecznego kręgu, czy jakkolwiek inaczej to nazwać :p

Gdybym więc się myliła - krótko treść. Prom kosmiczny trafia na chmarę meteorytów i niewiele później naukowcy NASA odkrywają, że Ziemia znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie - ludzkości grozi zagłada. Do Ziemi zbliża się asteroida, jednak zanim uderzy, jest jeszcze odrobina czasu - 18 dni na ratunek. Natychmiast podjęte zostają działania. Zebrana zostaje załoga, w skład której wchodzą ludzie specjalizujący się w wykonywaniu odwiertów - w tym Harry Stamper zajmujący się dziedziną odwiertów ropy naftowej. Ojciec Grace Stamper.

Wkrótce w kosmos wysłane zostają dwa promy wahadłowe: Freedom oraz Independence. Za zadanie mają wylądować na asteroidzie, wykonać odwiert, umieścić w nim ładunki nuklearne oraz zdetonować je. Prosta sprawa? A jednak. Dzieje się. Los świata spoczywa w ich rękach.

No dajcie spokój, naprawdę uchował się ktoś, kto tego nie zna? :-)


I just wanna hold you close
Feel your heart so close to mine
And just stay here in this moment
For all the rest of time



Oglądałam wiele razy i nie, nie znudził mi się. Za każdym razem podoba mi się i za każdym razem wzbudza emocje. No chociaż już nie tak wielkie, jak za pierwszym razem, ale w zasadzie przy każdym oglądaniu potrafię się wzruszyć. No dobra, wielkie emocje. I nie w zasadzie, tylko tak właśnie jest. A ja przecież tak bardzo nie-wrażliwa podobno jestem...

Uwielbiam filmy katastroficzne i swego czasu bardzo interesowała mnie tematyka kosmosu, astronautów, planet i tym podobnych klimatów, ale jakoś w czasach gimnazjalnej fizyki hm.. trochę mi przeszło. Nie zmienia to jednak faktu, że film już za sam gatunek i tematykę miał punkty na starcie. A później było już tylko lepiej.

Tak, tak, za pierwszym razem naprawdę film rozłożył mnie na łopatki. Może nie tak film sam w sobie, jak... relacja ojca z córką. Rozwala mnie to do tej pory. Na drobne kawałeczki. Chcesz zobaczyć jak płaczę? Nic prostszego, włącz mi Armageddon.

Nienawidzę oglądać tego filmu z kimś. Tak bardzo muszę się kontrolować, jeśli nie chcę, by zobaczył, co czuję i co ten film ze mną potrafi zrobić. Łzawe komedie romantyczne czy inne opowieści traktujące o pięknych i jakże wielkich, wzniosłych miłościach mnie nie ruszają, a to, jakaś "marna" fantastyka naukowa, mała katastrofa, relacja międzypokoleniowa - mnie rusza. No gdzie tu sens i logika..

Może historia zbyt banalna. Może zbyt wyidealizowana. Może się powtarza schemat. Może się komuś nie podobać. Może mi się podobać. I podoba. I nie ma lepszego filmu katastroficznego. Jest wiele dobrych, ale drugiego takiego, jak "Armageddon" nie ma. I żaden inny łez ze mnie nie wyciśnie.

I choć znam ten film na pamięć.. I choć wiem, z jakimi emocjami się to wiąże.. Jak tylko mam do tego okazję - siądę i obejrzę. Kiedyś pewnie faktycznie do tego miliona dobiję ;-) Ale myślę, że i nawet wtedy, nie przestanie on wyciskać ze mnie łez.

Absolutne mistrzostwo.


Co ja robię na germie? Przecież kiedyś marzyły mi się właśnie takie hale - pełne ludzi, komputerów, skomplikowanych urządzeń, planów, wyliczeń.. Jakieś mega centrum naukowe czy inne centrum dowodzenia. Jakiś kosmos, ufoludki, w porywach tornada. Ooo tak, to jest to! Tęsknię za matematyką, serio. Co ja robię z tym swoim życiem...

Jasne, pewnie skończyłabym jako księgowa. Lub coś w ten deseń. Ale zawsze też istnieje jakaś szansa, że może jednak zrobiłoby się coś dla innych, dla świata, dla ludzkości. Powiedzmy.. Jedna na milion. Czy coś. Marzyć przecież można. Bo chyba każdy z nas czasem chciałby się poczuć ważnym, prawda? Choćby przez moment. Zrobić coś spektakularnego. Tak, tak, miałam swego czasu zadatki na szalonego naukowca :D Ale spokojnie, świat jest bezpieczny, nie jestem astrofizycznym geniuszem, nie pracuję dla NASA, ja tylko gniję na filologii. I marzę sobie od czasu do czasu :-)

A film? Polecam.

8 komentarzy:

  1. Cudowny post ! :) Oby takich jak najwięcej ;) Zapraszamy do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam go wiele razy i pewnie zobaczę jeszcze z kilkanaście, bardzo fajny film :)
    http://check-it-m.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. oo super recenzja, pooglądam :D
    poklikasz jak cos ci sie spodoba? :)
    http://allegiant997.blogspot.com/2016/04/wishlist-banggood.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaram się kosmonautyką. <3 Obserwuję i pozdrawiam!^^

    Zapraszam do mnie na konkurs!
    www.jennydzemson.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny post ! Oby więcej takich !
    liikeeme.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziałam ten film raz czy dwa, wiem że na pewno był emitowany kilka razy na polsacie. Niestety za bardzo nie pamiętam ani fabuły, ani zakończenia ani nawet emocji które towarzyszyły mi podczas oglądania. Obawiam się że byłam w tedy za młoda, by tak jak teraz, jarać się filmami :D nie pozostaje mi nic innego, jak przypomnieć sobie ten hit ^^
    pozdrawiam cieplutko myszko :*
    w wolnej chwili zapraszam do siebie:
    ayuna-chan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspominam Armageddon z sentymentem. Widziałam go już tyle razy, że aż wstyd się przyznać, a piosenka Aerosmith [chyba najbardziej znana z całej ścieżki dźwiękowej, a szkoda, bo cała jest niezła] już na zawsze pozostanie na mojej playliście w telefonie. Ach, i pomyśleć, że wtedy nie było super-hiper dobrych efektów specjalnych, a to nawet dzisiaj wygląda dobrze :)

    pozdrawiam ciepło,
    Ania z kraina-bezsennosci.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie lubię filmów o lataniu w kosmos. Gargamedonu nie obejrzałam - nie żebym nie próbowała. Nie dlatego, że mnie jakoś specjalnie odrzucił - po prostu ostatnio notorycznie zasypiam na filmach (wczoraj na "Jeźdźcu bez głowy"- a tak bardzo chciałam go obejrzeć :P, a przedwczoraj na "Marsjaninie"... przedprzedwczoraj na "Marsjaninie" też :) ). Za to piosenkę kocham i uwielbiam.... ale Aerosmith kocham i uwielbiam od dawna... A u mnie też filmowo - czyli o Batmanie w zbroi ze złomowiska ...

    OdpowiedzUsuń

Cześć! Bardzo mi miło, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie tego, co miałam do powiedzenia. Chętnie odwdzięczę się i przeczytam, co do powiedzenia masz Ty :) Skoro i tak już tu jesteś, to zostaw po sobie tych kilka słów, dzięki czemu i ja będę mogła trafić do Ciebie. Do następnego czytania, pozdrawiam i życzę miłego dnia! ;)