Tfu. Dzienniczek diety. Albo w sumie jednak i ucznia - myślę, że czegoś nas to jednak uczy. Tak, znam, mam, prowadzę. I z tego co widzę przeglądając blogosferę - nie jestem jedyną, która wpadła na ten pomysł. Nie przekopałam się przez cały internet, nie mam czasu, muszę prowadzić dzienniczek! ;) Ale przede mną była chociażby już Grubaska, która na swoim koncie takich dzienniczków ma kilka :) U niej się to sprawdza, u mnie też się to sprawdza - może Wy też znacie i się w to bawicie i u Was też się sprawdza?
Mój dzienniczek nie jest szczególnie ładny, niesamowity czy jeszcze w jakiś inny sposób wyjątkowo ambitny. Jest za to - dla mnie - przyjemny i prosty w obsłudze. Tak, jestem zwolenniczką prostych rozwiązań. Na ten cel przeznaczyłam całkiem zwyczajny zeszyt, w kratkę, z ulubionymi piłkarzami na okładce, stanowiącymi przy okazji element motywacji. Po co kombinować, kiedy najprostsze rozwiązania to najczęściej najlepsze rozwiązania? ;)
Ot, zeszycik. Nawet skromny objętościowo. Bo widzicie, jest to moja pierwsza przygoda z tego typu aktywnością. Nie wiedziałam, czy mi się to spodoba, czy się sprawdzi, czy nie rzucę tego po dwóch, góra trzech dniach. Nie chciałam sięgać po jakieś opasłe tomisko. Zeszyt z motywem Realu wydawał się być okej. I jest okej. Lubię Real, lubię Cristiano. Jest on dla mnie inspiracją i motywacją - i do trzymania się swojej drogi, i do (w miarę możliwości) starannego prowadzenia dzienniczka ;)
Co się w dzienniczku kryje? Cel - na pierwszej stronie. I krótka rozpiska co można, czego nie można. Takie reguły dla mnie, przestrzegane przeze mnie. Takie reguły gry...
Na kolejnej stronie mała rozpiska rozkładu makro, którego się trzymam, który jest racjonalny i który daje mi poczucie stabilności - wiem, że w żadną stronę nie przesadzę, wiem, co robię.
A potem to już rozpisane kolejne dni. Nagłówek z datą i reszta tworzona na bieżąco. Nie mam rozpisanego schematu na cały miesiąc z góry "śniadanie - obiad - kolacja". Wiadomo, że różnie bywa, uzupełniam to sobie w wolnych chwilach w ciągu dnia, lub siadam do tego wieczorem i mam tym samym taką chwilę dla siebie. Przepadam wtedy w świecie moich cyferek i uwaga, całkiem nieźle się bawię. No, chyba że akurat popłynęłam i cyferki niepokojąco rosną. Wtedy już się mniej bawię.. ;)
Co tydzień dokonuję małych podsumowań, widzę, czy to, co robię ma sens, czy wymaga jakichś poprawek, ulepszeń. Jestem na bieżąco, kontroluję sytuację, trzymam rękę na pulsie.
I bawię się tak już niemal miesiąc. Nie znudziło mi się jeszcze, działa, jest fajnie. Podoba mi się. I myślę, że tak łatwo z tej formy nie zrezygnuję.
A Wy prowadzicie swoje dzienniczki? Czy może nie macie na to czasu, nie chce Wam się, nie widzicie w tym najmniejszego sensu? Dajcie znać, co o tym sądzicie! :)
Fajny pomysł! Myślę, że przetestuję :)
OdpowiedzUsuńJa, szczerze mówiąc, w ostatnich dniach odrobinę zaniedbałam swój dzienniczek, ale staram się wrócić na właściwe tory.. ;)
Usuń