Czas na kolejne podsumowanie! Ehh... Tak bardzo chciałam, by ten rok był równie wyjątkowy, jak miniony. A tu niewiele się zapowiada. Jasne, dam mu szansę. I tak nic innego zrobić nie można. Ale nie podoba mi się ten początek, nie tego się spodziewałam, nie tego chciałam. Jest średnio. Niby stabilnie. Ale mocno średnio. I przykro.
Tak, jak mówiłam ostatnio, dzisiaj kolej na dokonanie podsumowania nie jednego, a dwóch tygodni. Od następnego razu podsumowania będą już "pojedyncze", po prost teraz nadrabiam jeszcze zaległości ;)
18.01 - 24.01
- Żeby nie było, tydzień rozpoczął się całkiem spoko - nareszcie doszło do skutku spotkanie, na które tak bardzo czekałam. No i nowe cztery kąty M. zrobiły wrażenie pozytywne :) Niestety, to już nie będzie to samo, już nie będziemy sąsiadami, ale trudno - to, że będzie inaczej wcale nie znaczy, że będzie gorzej. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie... ;) Do kompletu dołożę jeszcze małe wyjście poza swoją strefę komfortu i tym samym mamy generalnie całkiem spoko rozpoczęty tydzień. ;)
- Ale nie oszukujmy się, ten tydzień (i kolejny) to tydzień naznaczony piętnem sesji. Dzień spędzony nad notatkami i robieniem prezentacji, to nie jest dobry dzień. Zwłaszcza, gdy jest się ze swojej prezentacji zadowolonym, żeby nie rzec, że wręcz nawet dumnym - a szanowne wykładowcze guru ostatecznie stwierdza, że zrobiło się wszystko do du... , że można to było zrobić lepiej, no i tak w zasadzie to jednak jest się beznadziejnym studentem. Spoko.
- Miniony rok był taki udany.. Wszystko było takie proste.. A potem tak wiele się zmieniło.. I wiecie.. kiedy całe życie spędza się roli indywidualisty, który chodzi swoimi własnymi ścieżkami, który nikomu z niczego nie musi się tłumaczyć, który sam o sobie decyduje, który jest odpowiedzialny tylko za siebie samego i za decyzje podjęte przez siebie samego... Indywidualisty, któremu przykrość sprawia ewentualnie on sam sobie.. Indywidualisty, którego nikt nie rani i który tym samym też nikogo nie rani... Który z nikim nie musi się niczym dzielić, a już zwłaszcza swoją przestrzenią, swoimi myślami, swoim życiem... To trudno, naprawdę trudno jest wyjść z tej roli. Życie w pojedynkę było bardzo proste. Życie w nie-pojedynkę wszystko komplikuje. No dobra, nie wszystko, ale trochę jednak tak. Jest się odpowiedzialnym już nie tylko za siebie, ale za siebie i za kogoś. Można przykrość sprawić nie tylko sobie, ale sobie i komuś. Podejmuje się nie tylko swoje decyzje, ale dotyczą one i kogoś. I tak samo, ktoś podejmuje decyzje, które dotyczą nie tylko jego, ale i nas. Nieporozumienia, rozmowy, uczenie się siebie, psucie, naprawianie... Ehh, nieważne...
- Środa to dzień, w którym zwątpiłam w wszelki sens istnienia i wszelki sens moich studiów. To znaczy.. już dawno temu doszłam do wniosku, że są one pozbawione większego sensu. Że są niepoważne. Że traktują nas tam jak bandę debili. Ale tkwiąc tu nadal, będąc na trzecim roku, stwierdziłam, że może wypada dociągnąć to już do końca, no niby pół roku zostało. Cóż. Wcisnęło mnie w fotel.
I ludzi to bawiło. No przecież to żałosne... Powie mi ktoś, co to do cholery ma wspólnego z filologią?
- Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że koszmar pierwszego roku powróci. Nie rozumiem tych ludzi. Był płacz? Był. Skończyło się. Nie ma płaczu. Chcą płaczu. Na własne życzenie. Nie piszę się na to. Szkoda, że jestem w mniejszości. Szkoda, że zostało już tylko pół roku. Zamiast spędzić je w spokojnej i luźnej atmosferze, to szukają wrażeń... Nie wiem, jedno wielkie nie wiem...
- Piątek spędziłam na zmianę śpiąc, jedząc, jedząc, śpiąc. Wykończył mnie ten tydzień, ta świadomość, to wszystko co się wokół mnie działo/dzieje, a na co nie mam żadnego wpływu. Nie, nie jest dobrze. Chociaż bardzo bym chciała.
- No i doba jest za krótka. Tak w ogóle to życie jest za krótkie, by spędzać je w taki sposób, w jaki jest mi to teraz dane. Nie podoba mi się to, nie podoba mi się, że marnuję swój czas robiąc coś, czego nie chcę, coś, co mnie nie bawi, coś, co niczego nowego nie wnosi, a jedynie męczy i niesamowicie stresuje. Nie chcę tak żyć. Przecież to nie o to w życiu chodzi. Ono jest za krótkie, by się męczyć. Ono jest za krótkie, by żyć byle jak. By robić byle co. No hej...
25.01 - 31.01
- Egzamin numer jeden napisany, a czy zdany to się dopiero okaże. Mocno jednak się zdziwię w przypadku, gdy zobaczę negatywny wynik. Ba, jak zobaczę niską ocenę, to też się zdziwię. Może i przygotowana perfekcyjnie nie byłam, ale zagadnienia akurat trafiły idealnie w to, co umiałam. No cóż, czasem ma się tę odrobinę szczęścia ;)
- Czekanie na maila od wykładowcy, to jak czekanie na zbawienie. Takie prywatne, małe być albo nie być. O wow, odpisała! Uff... Tym razem być. Postawiłam na swoim, dzień egzekucji przesunięty! ;)
- Co mogę rzec na temat kolejnego egzaminu? Są porządni wykładowcy, sprawdzający ekspresowo to, co do sprawdzenia mają? Są. Może i na wyginięciu, ale jednostki takie są. I bardzo dobrze... ;) Dosłownie: bardzo dobrze :D
- Choć miałam nie odpuszczać, to ostatecznie czwartek sobie odpuściłam. Taak, są równi i równiejsi, trzecia nieobecność trzeciej nieobecności nierówna, ale trudno - inni mogą, to ja też. W końcu piątkowy - matko, znowu - egzamin sam się nie zda. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz nudziłam się tak bardzo, jak podczas próby zapamiętania tych wszystkich bzdur..
- Piątek, piąteczek, piątunio. Jakby nie było, to już ostatni dzień tej masakry. Łoho, ekspresowy wykładowca numer dwa. Nawet bardziej ekspresowy, niż środowy numer jeden. Ah, no i spoko, że wyników z poniedziałku jak nie było, tak nie ma. No ale tymczasem - piątkowy piątunio. Piątkowy... ;) Szkoda tylko, że to nie koniec stresu.. ;) Tak to jest, jak wszystko zbyt szybko wchodzi na wyższy level, komplikuje się i zaczyna się robić poważne.. Prawdopodobnie post ten opublikuje się samoistnie, bo ja będę zajęta trochę czym innym. Najwyżej później wcisnę jeszcze jakieś edit. Póki co, tyle musi wystarczyć ;)
No i edit :D
- Omg, nareszcie, na-resz-cie koniec stresu. Na chwilę przynajmniej. Obiadek zapoznawczy odhaczony, rewanż za trzy tygodnie, ehh :D Mogłabym też zostać tak bezproblemowo zaakceptowana... Tak na wszelki wypadek, zaczynam bać się już dzisiaj ;p Ja kiedyś osiwieję. I niestety będzie to prędzej, niż później.. ;)
- Nie, w sumie nawet nie wiem co jeszcze mogę dodać, nie potrafię swoich myśli ubrać w jakieś ładne słowa. Potrzebuję odpocząć, bardzo.
- Ogólnie... no okej, może i ten tydzień nie był zły, poszło mniej więcej okej, dotychczasowe oceny są okej... Ale.. no nawaliłam. Dlaczego tak bardzo musiałam upodobać sobie skrajności? No trudno, i tak za późno, mogę tylko iść naprzód. I właśnie to zrobię. Ehh... Po kiepskim styczniu czas na lepszy luty. Czas na powrót tego uczucia szczęścia i spełnienia, które jeszcze tak niedawno było obecne w każdej sekundzie mojego istnienia. Nie podoba mi się obecny nastrój, smutek i poczucie totalnego bezsensu. Nie chcę tak. Coś trzeba zmienić. :)
Hej, nie przejmuj się, każdy czasem odnotowuje spadek formy, to zupełnie normalne. Ważne tylko, by nie taplać się w swoim nieszczęściu, trzeba się otrzepać i iść dalej :)
OdpowiedzUsuńPS. Całkiem sympatyczny blog! :)
Hej, dziękuję! ;)
Usuń